Sony DSC-RX100 - mam i ja
Sony RX100: 4 zaskakujące prawdy, których nie znajdziesz w materiałach reklamowych
Marzenie o aparacie kieszonkowym z duszą lustrzanki jest niemal tak stare jak sama fotografia cyfrowa. Każdy pasjonat zna to pragnienie: mieć przy sobie urządzenie tak małe, że nie stanowi obciążenia, a jednocześnie tak potężne, by jakością obrazu mogło rywalizować ze znacznie większym sprzętem. Przez lata ten ideał pozostawał w sferze fantazji, Świętym Graalem, którego poszukiwali profesjonaliści i amatorzy.
Wraz z premierą Sony Cyber-shot DSC-RX100 na rynku pojawił się gracz, który miał zmienić zasady gry. W minimalistycznej, metalowej obudowie, która faktycznie mieści się w kieszeni, Sony zamknęło rewolucyjne połączenie: dużą, 1-calową matrycę CMOS Exmor i obiektyw sygnowany legendarnym logo Carl Zeiss Vario-Sonnar T*. Na papierze wyglądało to na spełnienie marzeń. Jednak dogłębne testy i analiza techniczna ujawniły kilka zaskakujących, a nawet kontrowersyjnych faktów na temat tego przełomowego aparatu, o których nie przeczytasz w folderach reklamowych.
1. Iluzja jasności, czyli obiektyw f/1.8, który... nie zawsze jest f/1.8
Jedną z głównych kart przetargowych w marketingowej talii Sony RX100 jest obiektyw o imponującej jasności f/1.8. Ta wartość obiecuje nie tylko świetne rezultaty w słabym oświetleniu, ale także możliwość uzyskania pięknego, plastycznego rozmycia tła. Jednak marketingowa obietnica ma krótkie nogi. Pomiary z laboratorium Optyczne.pl są w tej kwestii bezlitosne: imponujące f/1.8 jest dostępne wyłącznie przy najszerszym kącie 28 mm. Wystarczy minimalny ruch dźwigni zoomu, by przy 28.1 mm jasność spadła do f/2.0, a na końcu zakresu, przy 100 mm, wynosiła już zaledwie f/4.9. Ma to kluczowe znaczenie dla użytkownika, który, zwiedziony obietnicą, mógł oczekiwać jasnego obiektywu w całym zakresie, a w praktyce otrzymuje go tylko w jednym, skrajnym ustawieniu.
2. Paradoks Zeissa: prestiżowa marka i zaskakujące wady optyki
Logo Carl Zeiss Vario-Sonnar T* na obiektywie to dla każdego fotografa symbol najwyższej klasy i obietnica bezkompromisowej jakości optycznej. Budzi ono uzasadnione oczekiwania co do ostrości, kontrastu i powtarzalności. Tym większym zaskoczeniem są krytyczne wnioski z testu redakcji Optyczne.pl, które ujawniły niepokojące problemy: nierównomierną pracę obiektywu, duży rozrzut jakościowy między poszczególnymi zdjęciami, a także zauważalne różnice w ostrości między lewą a prawą stroną kadru. Podsumowanie recenzenta nie pozostawia złudzeń i jest druzgocące dla tak renomowanego logo:
Jakość optyki w tym modelu bardzo nas zaskoczyła – na minus.
Jak to możliwe, że produkt sygnowany przez Zeissa wykazuje takie wady? Najbardziej prawdopodobną odpowiedzią jest bolesny kompromis, jakiego wymagała ekstremalna miniaturyzacja. Upchnięcie obiektywu o takim zakresie ogniskowych, współpracującego z tak dużą matrycą, w tak małej obudowie, musiało pociągnąć za sobą ofiary. Sugeruje to istnienie szerszego zjawiska – świadomych kompromisów, które ostatecznie definiują prawdziwy geniusz tego aparatu.
3. Kontrowersje wokół plików RAW: czy aparat "oszukuje" w testach?
Dla każdego fotografa plik RAW to świętość – cyfrowy negatyw, nietykalny zapis tego, co "widziała" matryca, bez żadnych upiększeń. To fundament, na którym buduje się finalne zdjęcie. Dlatego odkrycie, że RX100 ingeruje w te surowe dane, wywołało w środowisku recenzentów prawdziwą burzę. Testujący z Optyczne.pl stwierdzili, że aparat dokonuje "maskowania wartości z przetwornika" i manipuluje zapisem danych w plikach RAW. To praktyka powszechnie piętnowana, ponieważ podważa fundamentalną zasadę "surowości" tego formatu. Stanowisko redakcji w tej sprawie jest jednoznaczne:
Absolutnie nie spodobało się nam maskowanie wartości z przetwornika. (...) Jednak manipulowanie zapisem RAW zawsze będziemy piętnować.
Jaka mogła być motywacja takiego działania? Recenzenci sugerują, że celem mogła być chęć uzyskania lepszych, sztucznie zawyżonych wyników w syntetycznych testach mierzących dynamikę tonalną. Niezależnie od intencji, jest to poważny zarzut, który rzuca cień na techniczną "uczciwość" aparatu i podważa zaufanie do danych, które powinny być nienaruszone.
4. Geniusz kompromisu: co poświęcono dla kieszonkowych wymiarów?
Mimo powyższych zastrzeżeń, Sony RX100 pozostaje dziełem inżynieryjnego geniuszu, opartym na sztuce odważnych kompromisów. Projektanci Sony podjęli rewolucyjną decyzję, która zdefiniowała charakter aparatu i całego segmentu. W przeciwieństwie do rywali, takich jak Panasonic LX7, Samsung EX2F czy Olympus XZ-2, które kusiły ekstremalnie jasnymi obiektywami przy mniejszych matrycach, Sony obrało inną drogę. Priorytetem stała się jak największa matryca – klucz do fundamentalnej jakości obrazu, lepszej pracy w słabym świetle i większej dynamiki tonalnej – w jak najmniejszej obudowie. Był to radykalny zakład: poświęcenie części parametrów optyki na rzecz skoku w jakości sensora, dotychczas zarezerwowanej dla znacznie większych aparatów. Taki cel musiał odbyć się kosztem obiektywu, co trafnie podsumowano w teście Optyczne.pl:
Trzeba przyznać, że firma Sony podjęła się nie lada wyzwania. Próba połącznienie dużej matrycy z jak najjaśniejszym obiektywem o niewielkich rozmiarach musiała zaowocować kompromisem.
Jak ten kompromis został odebrany przez fotografów? Dla wielu z nich wygoda i jakość obrazu z dużej matrycy okazały się ważniejsze niż laboratoryjna doskonałość obiektywu. Świetnie ilustruje to komentarz użytkownika dueraw
z forum Optyczne.pl:
Od kiedy mam ten aparat, nie wyciągnąłem lustrzanki z torby ani razu. Po prostu mi się nie chce!
W pogoni za miniaturyzacją pojawiła się też drobna, ale irytująca wada konstrukcyjna: niefortunne umiejscowienie gwintu statywowego sprawia, że standardowa płytka montażowa może blokować swobodny obrót pierścienia sterującego na obiektywie.
Podsumowanie: rewolucja, ale nie bezwarunkowa
Sony RX100 to aparat o dwoistej naturze. Z jednej strony jest cudem miniaturyzacji, który na nowo zdefiniował kategorię zaawansowanych kompaktów i udowodnił, że potężna jakość obrazu może zmieścić się w kieszeni. Z drugiej strony, jest zbiorem świadomych, czasem bolesnych kompromisów, gdzie za kieszonkowe wymiary zapłacono niedoskonałościami optyki i kontrowersyjnymi rozwiązaniami w oprogramowaniu.
Jego historia pokazuje, że w inżynierii, podobnie jak w fotografii, nie ma rozwiązań idealnych. Pozostaje więc kluczowe pytanie, na które każdy musi odpowiedzieć sam: czy w fotografii kieszonkowej liczy się laboratoryjna perfekcja, czy może raczej sztuka inteligentnego kompromisu, dzięki której aparat jest zawsze z nami, gotowy uchwycić to, co najważniejsze?
Komentarze
Prześlij komentarz